czwartek, 30 lipca 2009

jak przywitał mnie Trinidad

Trinidad i Tobago przywitali mnie w przykry sposób. Po trzydziestodwugodzinnej podróży wylądowałem na Piarco Airport przy Port of Spain. Byłem bardzo zmęczony wydarzeniami, które opisałem w poprzednim odcinku, zmianami czasu, brudnym i spoconym ciałem. Siedziałm w ostatnim rzędzie samolotu, więc wydostałem się z niego  ... ostatni. Dlatego także ostatni podszedłem do kontroli migracyjnej. Ponad godzinę czekałem aż dostanę się przed oblicze jednego z drobiazgowych i powolnych urzędników. Po rozmowie z nim poszedłem odebrać bagaż. A go nigdzie nie było. Dodam, że do tej pory nikt nie wie, gdzie on jest. Miałem w nim kosmetyki, o użyciu których marzyłem przez kilka wcześniejszych godzin, ubrania, które bardzo, a to bardzo chciałem zmienić, aparat, którym chciałem dla Ciebie Czytelniku robić zdjęcia i wiele innych rzeczy, których potrzebowałem i potrzebuję. Ich strata bardzo mnie dotknęła. 

Po załatwieniu przeciągających się formalności związanych ze zgłoszeniem braku bagażu, poszedłem do hali przylotów. Wcześniej umówiłem się, że będzie tam na mnie czekał lokalny przełożony. Nikt do mnie nie podszedł, więc podchodziłem do różnych ludzi pytając, czy są może F. i odganiałem sie od natrętnych taksówkarzy. Przez półtorej godziny błąkałem sie po lotnisku, szukając osoby, która miała mnie z niego odbrać i próbując dodzwonić się do klasztoru (w którym nikt, zgodnie z zakonną tradycją, telefonu nie odbierał). W końcu, wziąłem taksówkę i pojechałem do klasztoru. Tam, zaskoczony F. tłumaczył się, że myślał iż powiniem przyjechać owszem o szóstej, ale wieczorem. Trochę mnie to zdenerwowało, bo dwukrotnie podawałem dokładną godzinę przylotu.

Wydawszy sporo na taksówkę, straciwszy wszystkie rzeczy, po kilkugodzinnych perypetiach położyłem się w przepoconych rzeczach spać. Wściekły i wyobcowany.

Dopiero wieczorem pojechaliśmy do centrum handlowego, aby tam kupić kosmetyki i ubrania. Oczywiście, kolejny raz tego dnia wydałem dużo pieniedzy.

Tak wyglądał mój pierwszy dzień na Trinidadzie. Przykro, prawda? Mam nadzieję, że moje rzeczy sie odnajdą, i w ogóle wszystko lepiej się ułoży, co już się dzieje. Nie mogę i nie chcę się zrażać, ale wypełnic misje, z jaką tu przyleciałem. A co wydarzyło się w kolejnych dniach, opiszę wkrótce. Podzielę się wtedy pierwszymi obserwacjami. Niestety nie pokażę żadnych zdjęć - z wiadomego powodu. Mam nadzieję, że ich ton i treść będą bardziej pogodne.

2 komentarze:

  1. Ojcze! Pozdrowienia ogromne z życzeniami jeszcze większymi. Żeby się ten zamęt poukładał, i żeby Ci dobrze było w dalekiej krainie;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No, Karolu, Pan cię ewidentnie doświadcza. Chce sprawdzić, czy pojechałeś, aby poopalać się, czy rzeczywiście coś dać mieszkającym tam ludziom. Mam nadzieję, że to ostatnie. I wciąż mam nadzieję, że podziałamy razem :)

    OdpowiedzUsuń