Drogi Czytelniku,
proszę, nie gniewaj się na mnie, za to, że zrobiłem sobie długą przerwę w snuciu karaibskiej opowieści. Jak już Cię zapewniałem, nie wypoczywam tutaj, ale poznaję ludzi, zakon i pomagam tutejszym braciom.
Ostatnie dwa dni spędziłem na odwiedzaniu starych i chorych ludzi, służąc im spowiedzią, i udzielając innych sakramentów. Nie pamiętali nawet kiedy ostatni raz odwiedził ich ksiądz - ich ksiądz, którego obowiązkiem jest odwiedzanie chorych. Wizyty te różniły się bardzo, od tych które pamiętam z Gdańska czy Tarnobrzega. Większość ludzi, których odwiedzałem była w dobrej intelektualnej kondycji i była bardzo, bardzo stara. Nie tylko wypełniałem więc księże obowiązki, ale słuchałem wielu niewiarygodnych historii i wielkiej madrości. Odwiedziłem bowiem pana, który ma sto cztery lata, mieszka na odludziu, wszystko wokół siebie robi, wszystko pamięta i wie o wszystkim co dzieje się wokół niego. Uczył mnie modlitw w antylskim kreolskim języku zbudowanym na bazie francuskiego (dziś, dzięki dwustuletnim wysiłkom brytyjskiej administracji, niemal całkowicie zapomnianym). Opowiadał o Trinidadzie sprzed osiemdziesięciu i więcej lat. Dzielił się anegdotami z życia sąsiadów. Odwiedziłem też panią, która we wrześniu skończy sto siedem lat! Gdy się śmiała (mówić niestety wyraźnie już nie potrafi), po przyjęciu komuni świętej, był to śmiech wolności.
Odprawiałem też msze, rozmawiałem z członkami lokalnej wspólnoty młodzieżowej, członkami wspólnoty małżeństw itd.
Ponadto trochę się denerwowałem. Bo jak tu sie nie denerwować, jeśli w parafii, w której obecnie mieszkam, a którą opiekują się dominikanie, źle się dzieje. A własciwie to jest tak... Parafia jest duża. Jej terytorium zamieszkuje około dziewięciu tysięcy katolików. Do kościoła chodzi jednak tylko około sześćuset parafian. Parafia posiada dwa kościoły i dwie plebanie. Ojciec proboszcz mieszka przy kościele - matce, w pobliżu którego jednak mieszka mało katolików. Odprawia jedną lub, w niedzielę, dwie msze dziennie. Zatrudnia trzy sekretarki. Nie odwiedza chorych, nie zajmuje się młodymi, nie prowadzi pozamszlanych nabożeństw. Spędza cały czas w parafialnym biurze z sekretarkami, które przygotowują dla niego co chwilę kawę lub herbatę. Podobnie i osoby odpowiedzialne za wakacyjne zajęcia dla dzieci, ba, sama młodzież, nic innego nie robią, jak tylko parzą herbatę dla swego duszpastarza. I powtarza, że jest strasznie zagoniony i pracą zmęczony, i że my w Polce mamy klawe życie. Wszystko to sprawia wrażenie życia księżowskim rozumieniem nauk Chrystusa Pana - nie przyszedłem, aby służyć, lecz aby mi służono. Strasznie mnie to denerwuje, bo gdyby tak przeżył niedzielę polskiego księdza pracującego w parafii o podobnej wielkości ... chyba by jej nie przeżył. Gdy owego ojca zapytałem, co w jego opinii jest przyczyną częstego odchodzenia katolików do wspólnot pentakostalnych lub zaniedbywania przez nich praktyk religijnych, nie potrafił odpowiedzieć. Tłumaczył, że lokalny synod bada tę sprawę (od pięciu lat nie potrafi udzielić oczywistych odpowiedzi na to proste pytanie!).
Opisałem tę smutną sytuację bo jest symptomatyczna. Niestety, duża cześć tutejszego duchowieństwa właśnie tak myśli i postepuje. Mimo, że księży jest tu tak niewiele.
Napiszę teraz o innej sytuacji, która mnie zdenerwowała, a pokazuje wiele. Pisałem już Wam bowiem o tym, jak wyraźnie przestepczość na Trinidadzie wymkneła sie spod kontroli. Ile jest brutalnych napadów i morderstw oraz jak bardzo niepokoi to ludzi. Zdawałem relację z tego, jak czesto ludzie skarżyli się na korpupcję, samowolę budowlaną, niszczenie przyrody, powszechne nieposzanowanie prawa.
W niedzielę wieczorem wracałem z o. D z wycieczki po wschodnim wybrzeżu wyspy. Utknęliśmy w korku gdzies w lesie przed miejscowością, która nazywa się Valencia. Czy myślicie, że nasi współtowarzysze niedoli znosili ją cierpiliwe? Nie, wbrew zdrowemu rozsądkowi próbowali ominąć korek jadąc do jego centrum poboczmi i pasem przeciwnego ruchu. Z drogi dwupasmowej wkrótce zrobiła się droga pięcio ... wielopasmowa. Przewidywalnym skutkiem takiego zachowania było to, że po krótkim czasie z samochodów utworzył się węzeł gordyjski (wielu kierowców bynajmniej nie marnowało czasu na bierne czekanie na poprawę losu; wyciągali ostałe po piknikach piwo i inne alkohole i zawiązywali przyjaźnie ... po chwili wsiadali za kierownicę, ruszali by ujechac kilka metrów i ...) Godzina spędzona wsród takiego zamętu nie była najprzyjemniejszą w moim życiu. Dojechaliśmy do Valencji. W Valencji znajdowało się źródło i epicentrum całego tego zamiesznia. Bezpośrednie i pośrednie. Owa obstrukcja komunikacyjna (wyrażenie z historii filozofii nowożytnej) nie była spowodowana kontrolą policyjną lub wypadkiem. Po prostu w centrum Valencji ludzie zatrzymywali się na poboczach i jezdni, aby pogadać ze znajomymi i napić się na koniec weekendu (nazywa się to liming; nazwa pochodzi od przezwiska angielskich marynarzy, którzy w obfitości spożywali cytryny, aby uchronić się przed szkorbutem, a którzy łazikowali, popijali, bawili się i rozrabiali, bo przecież szczęśliwie dotarli do portu). Wszystko to działo się w odległości dwudziestu metrów od dużego, regionalnego posterunku policji. Jak się domyślacie, nikt, a już zwłaszcza żaden policjant, nic nie zrobił, aby sytuację poprawić.
Przy okazji było kilka wypadków. Trzy osoby zginęły tego wieczoru na drogach Trinidadu. Poniedziałkowa prasa pełna była skarg brak bezpieczeństwa na drogach, postępowanie kierowców, waskie drogi. Problemem jest jednak to, że dzieje się tak na Trinidadzie co tydzień. Wszyscy narzekają, ale nikt nic nie robi, zwłaszcza tego, co powinien.
Opisałem tę sytuację, aby Wam pokazać jak brak poszanowania prawa (nawet drobnych jego cześci) prowadzi do obniżenia standardu życia, rozkładu tkanki społecznej i jest zachętą do popełniania coraz to powazniejszych przestępstw. Brak poszanowania prawa na Trinidadzie jest powszechny, przestępczość, jak pokazują ostatnie badania także. Zadaję sobie pytanie, co jest źródłem takiej spolecznej abnegacji? I jak trinibagodianie zastanawiam się dokąd to ten kraj zaprowadzi? I co stanie się, gdy skończy się w nim ropa i gaz?
Ale dość na dzień swoich smutków. W poniedziałek rozmawaiłem z o. F., lokalnym przełożonym, o sprawach finansowych, które jednak zostawię dla siebie i moich przełożonych. Dzisiaj byłem na długiej wyprawie północnym wybrzeżem. Spróbuję teraz pokazać Wam kilka ładnych i pogodnych obrazków. Nie wiem, czy mi sie to uda, bo połączenie z interentem dziwnie się zachowuje.