piątek, 16 kwietnia 2010

na dzisiaj tyle

Tymi zdjęciami zaglądamy za klauzurę. A nawet do mojej celi. Tak to wygląda. Serdeczności.



kolejne zdjęcia

Poniższe zdjęcia przedstawiają obiekty określone w poprzednim poście. Ale to nie koniec.


gdzie mieszkam

Oto gdzie mieszkam i pracuję (między innymi) Zdjecia te przedstawiają Centrum Dominikańskie, klasztor i wnętrze kościoła św. Finbar'na w Diego Martin.



smutek z daleka

Duży żal i niepokój odczułem, gdy dowiedziałem się o tragedii pod Smoleńskiem. W tym dniu nie działał internet. Byłem więc w wielkiej niewiedzy i pustce. Być może żałobę trudniej się przeżywa w takim oddaleniu, gdy jest się pozbawionym uczestnictwa, nie jest się ani tam, ani tu, jakby żyło się w różnych światach w jednym czasie.
Pomocne było natomiast szczere współczucie wielu ludzi, którzy składali mi kondolencje. Właściwie o tym, co się stało dowiedziałem się z przesłanych mi przez pewnego brata kondolencji. Bardzo mnie to poruszyło.
Zapewniam, że trwam w duchowej łączności z Wami.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Devil's Woodyard




W 1852 roku na obrzeżach zagubionej wśród wzgórz Central Range wioski ziemia się zatrzęsła i gdzie nie gdzie popękała, zaczęły łamać się drzewa, pojawił się nieprzyjemny zapach i z wnętrza ziemi z sykiem zaczęło gwałtownie wypływać błoto. Nic dziwnego, że ówcześni mieszkańcy tego osiedla pomyśleli, że to sam diabeł wychodzi z ziemi. Ba, także dziś lokalni hindusi składają w tym miejscu ofiary, bojąc się, że jeśli zaprzestaną tego robić, bogini Durga spowoduje potężną eksplozję, która zniszczy ich wioskę. Devil's Woodyard jest bowiem wulkanem błotnym, jakich na Trynidadzie jest nie mało. Odwiedziłem go dzisiaj. Oto zdjęcia (nareszcie).

sobota, 3 kwietnia 2010

Wielkanoc

Wszystkim Wam składam najserdeczniejsze życzenia,
abyście uwierzyli i zobaczyli, że Pan nasz zmartwychwstając wszystko uczynił nowym ... wasze życie też.
I abyście mieli radość i spokój, i dobre jedzenie choć przez chwilę. I nade wszystko, byście się tą radością i spokojem dzielili.
W czasie tych Świąt Paschalnych powietrze jest suche i drapiące, mimo potężnych chmur płynących po niebie. Wszystko jest zakurzone i jak gdyby zamglone. Dowiedziałem się, że wiatr przynosi nam piasek Sahary. I to on unosząc się w powietrzu i opadając na wszystko, sprawia, że wszystko jest wysuszone i zabrudzone. Dla mnie jest to fascynujące zjawisko. Przypomina mi bowiem piękny i poruszający opis Wielkiego Piątku naszego Pana, zawarty w "Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa.

piątek, 2 kwietnia 2010

swego rodzaju wiosna

Na Trynidadzie występują (między innymi, dosłownie i rzecz jasna) dwa piękne drzewa (gatunki): "Immortal" i "Płi". Są bardzo dostojne.
Pierwsze z nich kwitnie na początku marca. Duże połacie lasu przybierają wtedy filetowo - purpurową barwę.
"Płi" kwitnie na początku kwietnia. Kwiaty, którymi całkowicie okrywają się te drzewa mają głęboki żółty kolor. Po kilku dniach gwałtownie opadają, tworząc kwiatowe dywany. To coroczne wydarzenie jest bardzo ważne. Opadanie kwiatów "płi" jest bowiem znakiem, że za kilka dni będzie deszcz. Codziennie, w porze obiadowej, tak z godzinkę, ciepły i aksamitny, a przede wszystkim ożywiający. Koniec suszy, pożarów i nieznośnych upałów. Rozpoczynają się najprzyjemniejsze dni. Swego rodzaju wiosna ... po lecie. Znów wszystko będzie zielone.

Przed chwilą, a przez przypadek, znalazłem taką oto botaniczną ciekawostkę:

Warszewiczia coccinea.
http://en.wikipedia.org/wiki/Warszewiczia_coccinea

Co to jest? Narodowa roślina Trynidadu i Tobago. A skąd taka niemożliwa do wymówienia nazwa?
Od nazwiska pana Józefa Warszewicza.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Józef_Warszewicz

Triduum Paschalne

Aleksandra zapytała mnie o jak wyglądają pogrzeby na Trynidadzie. Odpowiadam: nie wiem, na żadnym nie byłem. Pewne jest jednak, że są bardzo różne, ponieważ Trynidadczycy pochodzą z bardzo różnych kręgów kulturowych i należą do wielu religii. Można więc uczestniczyć w pogrzebie takim jak w Rudzie Śląskiej lub takim, który wyobrażamy sobie w Kalkucie.
Na Trynidadzie nie ma specjalnych zwyczajów Wielkanocnych. Najbardziej wyrazistą praktyką wielkanocną Trynidadczyków są wakacje (dokładniej: wyjazdy na wakacje na Tobago). Wielkanoc jest pretekstem dla dwutygodniowych wakacji. I to zauważamy, bo korki są mniejsze. Troszkę więcej niż połowa Trynidadczyków w ogóle nie obchodzi Wielkanocy - duży procent ludności tej wyspy stanowią hindusi, muzułmanie, wierni należący do eklektycznych lokalnych religii (jak voodoo). A ci, którzy obchodzą robią to w nad wyraz skromny sposób. Wydaje się to dziwne w tej części świata, nieprawdaż? Przyczyny takiego stanu rzeczy dopatruję się w tym, że duszpasterstwo na Trynidadzie w ciągu ostatnich stu pięćdziesięciu lat było prowadzone przez kler irlandzki i anglosaski. Wiem, z opowiadań, książek i własnego doświadczenia, że duchowni pochodzący z tych obszarów kulturowych nie mieli i nie mają za grosz wyczucia liturgii. Co więcej, żyjąc pod przemożnym wpływem wyznań protestanckich, nie zachowali ciągłości tradycji liturgicznych i co więcej nigdy nie wykształcili pięknych form liturgicznych (zresztą ciągle tego nie robią i nie sprawiają wrażenia, aby ich potrzebowali). Przykładem może być Irlandia, kraj słynący z muzyki, gdzie wszyscy kochają śpiewać, a gdzie msze są najczęściej recytowane, odprawiane w pół godziny ... kraj słynący z upodobania do historii, żywej tradycji, gdzie nie ma specjalnych nabożeństw (takich jak Gorzkie Żale), tylko szybka msza i różaniec.
Ale do rzeczy. Na Trynidadzie możemy spotkać następujące zwyczaje wielkanocne: Hot Cross Buns - zjada się słodkie bułki na śniadanie w Wielki Piątek oraz bicie i palenia Judasza, kukły ma się rozumieć. Dawniej wróżono jeszcze z jaj zanurzonych w szklance wody. i to wszystko.
Liturgię Triduum sprawuje w Rosary Monastery (moim kościele) nuncjusz, więc tylko koncelebruję i pomagam. Natomiast wcześniej (dzisiaj np. o 14.) celebruję jeszcze liturgię w Lady Hochoy Home, domu niepełnosprawnych prowadzonym przez siostry karmelitanki, gdzie pomagam.
Dzisiejszej liturgii nie zapomnę, mam nadzieję, do końca życia. Była wzruszająca i przepiękna, i przerażająco prawdziwa. Współodczuwanie z umierającym Panem tych, którzy cierpią strasznie. I oddawanie mu chwały i dziękczynienie, nawet jeśli nie wszystko rozumieją.
Krzyż był duży i ciężki. Trudno było precyzyjnie i delikatnie przybliżać go tym, którzy nie mogli podejść do miejsca przewodniczenia. Na jaki wysiłek zdobywali się niektórzy podopieczni, którzy tylko mogą leżeć, aby pocałować Pana, gdy próbowałem podać im Krzyż!
Dzisiaj śpiewałem modlitwę wiernych, jutro spróbuję zaśpiewać Exultet. Ta buńczuczna deklaracja tym, którzy mnie znają, mówi, że ja też nie mam wyczucia piękna liturgii. Dobrze będzie, przynajmniej dla słuchających, jeżeli się pomódlcie, aby jakoś radość (paschalną!) wyśpiewał.