czwartek, 8 października 2009





Moje życie płynie sobie spokojnie. Robię to, o czym pisałem w poprzednich notkach. Najwięcej bezpośrednio doświadczanych emocji dostarcza mi jazda samochodem. Ciągle bowiem nie wyczuwam lewego końca pojazdu, który na szczęście jest malutki i ma słabiutki silnik/czek. Nie znam też tutejszych dróg, a znaków (zwłaszcza na drogach lokalnych) nie potrafię przeczytać z dużej odległości (są niewielkie i zabazgrane nazwami angielskimi i celtyckimi, tak że trudno je ogarnąć jednym spojrzeniem). Wszystko to sprawia, że albo czasami niebezpiecznie zbliżam się do krawężnika, albo "zajeżdżam" komuś drogę, albo też wybieram nie tę, co trzeba drogę. Zresztą dzięki temu doskonale poznałem okolice Newbridge.
Pośrednio bowiem wiem o głębszych emocjach, które we mnie się kotłują. Przecież żyja we mnie pytania: kiedy otrzymam pozwolenie na pracę na Trynidadzie, ile czasu spędzę w Irlandii? Moje życie bowiem mimo iż dokonuje się w spokoju małego irlandzkiego miasteczka i klasztornej bibliotece, jest przecież życiem w drodze, przy której przycupnałem zaledwie na chwilę.
Okropnie egocentryczny jest ten post, napisany własciwie po to, aby Was zapewnić, że żyję i nic się nie zmieniło. Okropne. Dlatego wkleiłem w niego ładne zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz