poniedziałek, 1 marca 2010

podróż

Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale jakiś tydzień przed Środą Popielcową opuściłem bezpieczne Newbridge. Pomógł mi w tym bardzo o. M., który wielkodusznie podjął się przewożenia mnie i mojej walizki. Ja na trzy dni poleciałem do Glasgow, aby odwiedzić brata i bratową, moje rzeczy pozostały w Dublinie. Następnie powróciłem do Dublina, po to tylko, aby czym prędzej polecieć do Krakowa. Z lotniska odebrali mnie podstarzali już wychowankowie. W Krakowie spotkałem/spotykałem się z przyjaciółmi, załatwiłem, co trzeba było załatwić i ... zostałem zawieziony do domu rodziców w O. na Śląsku, gdzie spędziłem miło cztery dni. Potem mój drugi brat zawiózł mnie do Warszawy, gdzie się przepakowałem, pomodliłem i skąd wyruszyłem w podróż.
Na Okęciu (później też) rady Pana Jezusa okazały się bardzo realistyczne. Niestety ja ich nie próbowałem zrealizować. Pan nasz bowiem uczniom, których wysłał, by głosili, że bliskie jest Królestwo Boże, zalecił, aby na drogę nie brali drugiego płaszcza, torby i trzosa. Najwięcej kłopotów sprawił mi i tym razem posiadany bagaż.
To właśnie na Okęciu, gdy oddawałem bagaże, zostałem poinformowany, że za posiadanie dodatkowego bagażu muszę uiścić opłatę, ba, bardzo dużo pieniędzy. Nie spodziewałem się tego (wcześniej kilka razy upewniałem się, że wszystko zostało załatwione)i nie miałem żądanej sumy przy sobie. Po nerwowych negocjacjach, trochę w ostatniej chwili, zapłaciłem tyle ile miałem, a mniej niż żądano na początku. Bagaże przyjęto i - uff z kilkoma więcej siwymi włosami - poleciałem do Londynu. Tam przenocowałem w hotelu na lotnisku i zjadłem dobra kolacje i śniadanie. Tam też po raz kolejny zapłaciłem za dodatkowy bagaż - tym razem było to w planach. I wsiadłem na pokład samolotu, który przewiózł mnie tutaj, czyli do Port of Spain. Na lotnisku w Port of Spain spędziłem półtorej godziny, dyskutując z oficerką (jeśli można tak złośliwie stwierdzić) imigracyjną. Mimo, że wszytko, co trzeba miała napisane w dokumentach, które jej przedstawiłem, nie mogła dać sobie rady z moim przypadkiem. Dopytywała się innych urzędników, sprawdzała, co to jest Polska, co to jest Kościół Katolicki, do czego uprawnia mnie pozwolenie misjonarskie itd. I tak, ostatecznie przymusiła mnie do wykupienia pozwolenia na wjazd na Trynidad, choć wcale go nie potrzebowałem. Ale tym razem, bagaże dotarły i byłem oczekiwany, więc bardzo szybko znalazłem się w moim nowym klasztorze. Zacząłem zmagać się z czasem i gorącem.
Takie więc rady płyną dla Ciebie z tej opowieści:
1. Nie bierz kija, torby, płaszcza ... dużo bagażu na drogę - rada samego Pana Jezusa.
2. Przed podróżą bądź dobry dla ludzi, wszędzie Cię zawiozą i ugoszczą.
3. Przygotuj się na niespodziewane wydatki.
4. Unikaj kobiet w check - in i kontroli imigracyjnej, są bardziej drobiazgowe, co jest trudne, bo w tych miejscach zazwyczaj to z nimi się spotkasz.
5. Noce spędzaj w hotelach, abyś dobrze się wysypiał i był przytomny, i spokojny.
6. Podróżuj zawsze z kimś, inaczej podróż będzie jedynie przyspieszonym przemijaniem, w którym boleśnie odczujesz samotność.
7. Pamiętaj, że między zimą a latem dobrze i bezpiecznie jest mieć wiosnę - nagła zamiana temperatury i ilości światła wcale nie musi być taka miła.
Tyle, jestem już na Trynidadzie w Diego Martin, zabieram się za pracę. Na razie dużo czasu spędzam pokonując kolejne stopnie biurokracji. Ale już zaczynam pracę, o której napisze Wam w kolejnym poście.
Ps. Napisałem, że nie lubicie czytać, bo zaskakująco wielu księży - dominikanów skarżyło się na dominację tekstu nad zdjęciami w tym blogu. Cieszy mnie więc czytelniczy zapał młodego A.K., którego daję Wam za przykład.

3 komentarze:

  1. Ja się nie skarżyłem. Jacek

    OdpowiedzUsuń
  2. Być może bracia dominikanie mają kłopoty z czytaniem, ale wśród znajomych świeckich nie słyszałam, żeby ktokolwiek ze znajomych uważał, że opisów jest za dużo. Wręcz przeciwnie, masz umiejętność obserwacji oraz duży talent literacki i opowiadasz bardzo ciekawie o nieznanych krajach. e opowieści podróżnicze stanowią najcenniejszy element tego blogu i w żadnym razie nie należy z nich rezygnować. Uważam nawet, że w przyszłości warto te reportażyki wydać drukiem. Oczywiście, zdjęcia też są ważne, ale jako ilustracja. Jeśli bracia dominikanie nadal będą narzekać, że dla nich jest za dużo do czytania, możesz zawsze otworzyć dla nich galerię na Picasa Web Album :) Pozdrawiam serdecznie! dom

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha, i jeszcze dodam, że z Twoją polszczyzną wcale nie jest tak kiepsko, jak kiedyś pisałeś - przeciwnie. Opisuj Trynidad, opisuj Irlandię, bo czyta się to z przyjemnością. dom

    OdpowiedzUsuń