Obiady zaczynamy o godzinie dwunastej trzydzieści. Kończymy zazwyczaj o czternastej, często przed pietnastą. W tym czasie głównie prowadzimy pogaduszki. Irlandczycy kochają śpiewać i rozmawiać. Taka jest powszechna opinia. Jest ona prawdziwa. Kiedy zasiadamy do stołu zaczyna się. Opowieść za opowieścią. Historie przeżyte i zasłyszane z drugiej ręki. Żarty, opowieści z morałem, o tym co wydarzyło się rano, albo pięćdziesiąt lat temu. W jakiś sposób ze sobą powiązane. Takie pogaduszki. Strasznie je lubię. Uważam że są piękne. Piękne w swojej prostej i zwartej konstrukcji przypowiastki. Piękne, bo są owocem i wyrazem wysokiej kultury. Kultury słowa, mówionego słowa, trochę mitycznego.
Kiedy widzę na twarzach braci przyjemność nawet nie tyle z mówienia, ale przede wszystkim ze słuchania opowieści; I to, że w ich wyobraźni i pamięci staja się one żywe lub prawdziwe, ciesze się głęboko. I choć boli mnie kręgosłup od długiego siedzenia, słucham lub też dołączam jakąś historię prawdziwą, prawdziwą tylko trochę, w której uczestniczyłem, albo którą usłyszałem, albo ad hoc wymyśliłem.
Czasami kończymy obiad dwukrotnie. Nie pamiętamy, że przecież już go zakończyliśmy. i tak siedzimy dalej, bo ktoś chce coś dopowiedzieć, coś sobie przypomniał, a to było tak i tak.
ps. Pożar na wzgórzu trwa.
czwartek, 11 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz