czwartek, 11 marca 2010

pożar

Trwa pożar. Dosłownie. Od kilku godzin pali się busz, który porasta wzgórze, u stóp którego mieszkam. Ogień schodzi flanką, jeśli można użyć takich militarnych porównań, o długości stu metrów. Teraz znajduje się w odległości dwustu, stu pięćdziesięciu metrów od klasztoru. Niewiele da się z tym zrobić, trzeba poczekać aż ogień wygaśnie. Można mieć nadzieję, że nie zejdzie tak nisko, że płonące drzewa wywrócą się na klasztor. Zbocze jest strome, tutejsza straż nie ma odpowiednich sprzętu i chęci, więc trzeba czekać.
Zresztą podobne pożary są tutaj co roku. Ta część Trynidadu jest bowiem porośnięta roślinnością zwrotnikową, buszem bardziej niż lasem tropikalnym. Trwa trzeci miesiąc pory suchej. Od połowy grudnia nie spadła ani jedna kropla deszczu. Temperatury rzędu trzydziestu siedmiu stopni wysuszyły powietrze, rośliny i kamienie (chciałbym napisać ,że nawet wodę). Pożarów jest więc sporo.
Także dzisiaj na tym samym wzgórzu, tylko trochę dalej pożar był dużo większy. Spaliły się dwa, lub trzy domy. Teraz wszystko dogasa. Widok jest przerażający, apokaliptyczny. Ciemno, unoszące się kłęby dymu, płonące drzewa i dopalające się, rozproszone ogniska na obszarze mniej więcej kilometra kwadratowego.
I cisza. Nikt nie ucieka - tak jest co roku. Nikt nie próbuje gasić, bo nie wiadomo jak.
Pożar jest już jakieś sto dwadzieścia metrów od klasztoru.
Nic poza tym się nie dzieje.
A ja i tak nie będę miał dziś spokojnej nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz