Dzisiaj wybrałem sie do Toco, miasteczka położonego na przepięknym, górzystym i odludnym półwyspie. Odwiedziłem tamtejszą parafię, która jest bardzo rozległa i rozproszona. Założona przez dominikanów, od kilku lat jest pozbawiona księdza. Funkcje proboszcza pełnią w niej siostry zakonne (dominikanki z pewnej amerykańskiej kongregacji). Msze co jakiś czas odprawiają w niej dojeżdżający kapłani. Rozmawiałem z kilkoma osobami i wysłuchałem narzekań (któryś raz z rzędu) na temat działalności sióstr zakonnych. Chcę się teraz nimi podzielić, bo myślę, że pokazują pewne (w Polsce nie dostrzegane) zjawisko.
Chce zastrzec, że to, co teraz opiszę nie płynie z męskiego szowinizmu, zaściankowości polskiego księdza; jest relacją z tego, co usłyszałem od ludzi, opisem ich doświadczenia ... a daje do myślenia.
W rozmowie ze mną, mieszkancy Toco prosili o księdza. Mówili, że bez jego wśród nich obecności wspólnota parafialna jest niepełna i umiera . Coraz więcej ludzi, zwłaszcza młodych, odchodzi do kościołów pentakostalnych. Zadałem pytanie, dlaczego nie satysfakcjonuje ich sytuacja, w której mają przecież proboszcza - siostrę zakonną (przez niektórych rozumianą jako nowoczesną i ze wszech miar pożądaną)?
Mówią, że nie potrzebują administratora parafii, ale potrzebują ojca (o nich zawsze na świecie jest trudniej), że siostry są nieobecne - doświadczając samotności, większość czasu spędzają poza parafią, odwiedzając inne klasztory, że budują w parafii koterie, że boją się trudnych decyzji i sytuacji i są niekonsekwentne, że nie mają wystarczającego wykształcenia, że nie dbają o sprawy materialne parafii, itd.
Aktywność żeńskich wspólnot zakonnych jest bowiem na Trinidadzie problemem. W drugiej połowie dwudziestego wieku, w ramach emancypacji kobiet (która jest potrzebna, ale mądrze przeprowadzana), biskupi zabronili zakonnicom pracy jako zakrystianki, pielegniarki, sekreterki, a wysłali je na różne kursy katechtyczne i studia. Nie wszystkie się do tego nadawały, a te, które podjęły studia zostały uformowane przez (szerzej nieznany w Polsce) ruch zakonnic - feministek.
Zaczęły prowadzić wiele prac duszpasterskich i katechetycznych, ale z braku znajomości podstaw doktryny katolickiej, albo jej świadomego odrzucania, zostały od nich odsunięte przez obecnego arcybiskupa.
Obecnie są więc wszechobecne, i jak złośliwie mówią trinidadzcy dominikanie, nie tyle coś robią, co się wtrącają. Frustracja, którą przeżywają i ilość wolnego czasu, który mają, sprawia, że są źródłem wielu podziałów i niesnasek w parafiach i całym, niewielkim przecież lokoalnym Kościele.
Najwyraźniej jest to widoczne w lokalnym seminarium. Na Trinidadzie brakuje księży i teologów w ogólności. Niektóre funkcje wychowawcze pełnią więc w nim siostry zakonne, które także wykładają większość traktatów. Gdy umarła jedna z pracujących w seminarium sióstr, klerycy mówili, że umarła ich matka. Ba, kilku z nich z tego powodu się załamało i odeszło z semianrium. Proszę, powiedzcie, czy wychowywani tak klerycy osiągną dojrzałość, czy odkryją w sobie męskość, czy nauczą się ojcostwa?
Taki właśnie problem mają Trinidadczycy z siostrami zakonnymi. Róbcie wszystko, abyście mieli świętych księży i pracujcie nad mądrym feminizmem (np. takim, jaki proponował Jan Paweł II). A tak w ogóle, co o tym sądzicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz