Jeśli mamy przed sobą dość dokładną mapą Trinidadu, na zachód od tej wyspy znajdziemy kilka małych wysepek, które wypełniają cieśninę między Trinidadem i kontynentem południowoamerykańskim. Nazywają się one Zębami Smoka. Na jednej z nich znajduje się więzienie, na wybrzeżu dwóch kolejnych zbudowane są luksusowe domy wakacyjne bogatych ludzi, pozostałe są nizamieszkałe. Na Chacachacare, wyspie, która jest najbardziej oddalona od Trinidadu, do połowy lat siedemdziesiątych znajdowało się leprozorium. Chorymi, oprócz lekarzy i pielęgniarek, zajmowały się siostry dominikanki. I to właśnie ich klasztor był celem mojej podróży. Umożliwił ją pan J., parafianin z Maraval i właściciel łódki, której zdjęcie zamieściłem w poprzednim poście. Jaki dzisiaj był dzień, możecie ocenić oglądając różne odcienie szarości nieba upamiętnionego na przedstawionych już zdjęciach. Było wietrznie i padał deszcz. Niemniej, na łódkę załadowaliśmy kosz piknikowy, moje instrumenta pływackie i wyruszyliśmy na spotkanie przygody. Bez większych problemów problemów opłynęliśmy wyspy, pan J. opowiedział ich historię i związane z nimi legendy, ja ich wysłuchałem, zacumowaliśmy w cichej zatoczce Chacachacare, gdzie spożylismy zawartość kosza piknikowego, ja zaś zażyłem morskej kąpieli. W tym też czasie rozpadało się na dobre i nad nasze głowy nadciągnęła burza z piorunami. Deszcz nas nie niepokoił, wszak i tak byliśmy przemoczeni (tu powietrze i woda są ciepłe, więc nie jest to uciążliwe), błyskawice ładnie się prezentowały, ale morze troszkę się wzburzyło. I to własnie skłoniło nas do powrotu. Nie wiedzielismy bowiem kiedy i czy wogóle morze się uspokoi. Niewiele do tej pory przeżyłem równie zwariowanych podróży. Nasza droga, choć krótka, przecinała bowiem cieśniny, w których fale były szczególnie roztańczone i przez które przebiegają szlaki dużych okretów. I tak tańcząc na falach, we mgle i strugach tropikalnej ulewy i przy akompaniamencie grzmotów pokonywaliśmy morze. Wiedziałem, że pan J. zna morze i łódź, więc się nie bałem. Byłem jednak strasznie podekscytowany. To bowiem nazywa się przygodą!
Dlaczego nie zrobiłem więcej zdjęć, aby udowodnić opowiedziana historię? Cóż, Sparkle, choć niewielki, jest bardzo szybki. A że był wiatr, fale i na dodatek padał deszcz, po prostu nie mogłem ich zrobić.
Ale to nie koniec przygody! Pan J., z którym bardzo miło mi się rozmawiało (zgadzamy się w wielu kwestiach dotyczacych spraw lokalnego Kościoła i życia w ogóle) zaprosił mnie do swojego domu na lunch. Dla swojej dużej rodziny, osiemnaście lat temu, pan J. kupił starą plantację kakao. Zamieszkał na niej i uruchomił ją na powrót. Jest ona miejscem pięknym. Pełna kakwoców, mango, palm i innych pieknych drzew jest schowana w głębokiej i cichej dolinie, osaczonej przez góry pokryte tropikalnym lasem. Rodzina pana J. także jest piękna. Ma cudowną i mądrą żonę, siedmioro zdolnych, wiernych rodzinie i Kościołowi dzieci, przygarnął też opiekunę swojej zmarłej już matki. Piekne więc było popołudnie spedzone wśród takiego piekna, madrości i radości.
Ucieszyło mnie bardzo, że mogę zwiedzić plantacje kakowców. I to nie byle jaką. Tutejsze kakao, ze względu na swój specyficzny aromat i jakość, jest uważane za jedno z najlepszych na świecie. Jest kupowane przez kilka małych francuskich i belgijskch manufaktur czekoladowch. Dodawane jako przyprawa nadająca ton czekoladzie, która później jest sprzedawana w drewnianych pudełkach dworom królewskim i bogatym ludziom.
Obszedłem kakaowce, zwiedziłem suszarnię kakowych owoców, poczęstowałem się ich miąższem, doceniłem artystyczny film o produkcji kakao, wykonany przez pannę J., podczas jej studiów na ASP i wypiłem kubek (nie filiżankę, ale kubek) kakao ze świeżo utartych nasion.
Na pożegnanie zostałem obdarowany leśnym miodem, owocami mango, avocado i ... najlepszym na świecie świeżym, stuprocentowym, naturalnym, ekologicznym i produkowanym tradycyjnymi metodami kakao (w ilości półkilograma utartego kakao). Jeśli choć trochę mnie znacie, wiecie jak bardzo lubię czekoladę. Nie muszę więc Wam mówić, co ten prezent, ba, dar, dla mnie znaczy.
Taką to ekscytującą i piękną miałem sobotę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz