Poproszono mnie o napisanie kilku słów o trinidadzkiej kuchni, a ja, wstyd się przyznać, nie potrafię ugotować nawet makaronu. Ale przecież nie chodzi tu o gotowanie, a o jedzenie. A jeść, jak każdy, muszę. Więc coś o jedzeniu wiem.
Kuchnia trinidadzka jest przebogata. Trinidad był kolonią hiszpańską, francuską, ba pośrednio nawet polską (nie doszukałem się jednak kulinarnych pozostałości tego faktu). Ludność Trinidadu stanowią murzyni (w większości potomkowie niewolników), hindusi, chińczycy, i inni. Równie wielokultrowa jest tutejsza kuchnia. Tradycje kulinarne wszystkich wyżej wymienionych ras i kultur mieszają się w garnku i na talerzu.
Różne owoce, zioła i warzywa po prostu sobie rosną (a że robią to w gorącym i wilgotnym miejscu, są bardzo aromatyczne), wystarczy po nie wyciągnąć rękę. Morze dzieli się obfitością żyjących w nim stworzeń. Blisko są kraje Ameryki Południowej, gdzie stada zwierząt hodowlanych dojrzewają do swego przeznaczenia. Potencjalnych potraw i przypraw jest więc na Trinidadzie pod dostatkiem. Dziwne jest zatem to, że niemal wszystkie produkty spożywcze są droższe niż w Polsce, średnio o jedną trzecią. Natomiast mięsa są dużo tańsze.
Codziennie zjadam coś nowego, bardzo smacznego, w większości przypadków wcześniej mi nie znanego. i nie jestem wam w stanie podacć nazw tych potraw. Z resztą nazwami, Drogi Czytelniku, się nie najemy. Nie chodzi mi tu o mięsa i ryby, ale przede wszystkim smażone warzywa i owoce, różne sosy i pieczywa, rodowodem pewnie z Indii lub z Afryki.
Dominującym smakiem jest tu miodowa słodycz, tak, wiele odcieni słodkości. Wszystkie inne smakowe akcenty słodycz potrawy podkreślają, do niej prowadza lub z niej się wywodzą: słodycz podkreślona pikantnością z domieszką kwasoty, by we wręcz tłustą, miodową słodycz przejść.
Jedna z oddanych zakonowi parafianek w Diego Martin prowadzi restaurację w największym lokalnym klubie jachtowym, a więc miejscu dla bogatych (w warunkach trinidadzkich czytaj: białych), na molo, wśród jachtów. Restaurację z prawdziwego zdarzenia! Nie przytłaczajacą zmanierowaniem wystroju i obsługi, niczym też nie przytłaczającą; posiadającą ograniczone do kilkunastu potraw, wyselekcjonowane menu na każdy dzień itd.
Zostałem zaproszony do tej restauracji już dwukrotnie. Zresztą muszę się przyznać, że mogę do niej częściej przychodzić i nie muszę nic płacić - tak powiedziała właścicielka. Jak mówi pismo: Nie zawiążesz paszczy wołowi młócącemu. Powstrzymuje mnie od tego resztka wstydu, która gdzieś się we mnie ostała i to, że w innych miejscach jedzenie też jest bardzo dobre. A w restauracji, która wam opisuję, jedzenie jest najlepsze, wysmienite, naj, naj, naj. Jadłem w niej krewetki i różne ryby w egzotycznych i przepysznych sosach. Każda wizyta w niej była zmysłową i intelektualną ucztą.
Wzdłuż ulic i dróg Trinidadu jest ustawiony niemal nieprzerwany ciąg budek, barów i stoisk z także przepysznym jedzeniem. Chińskim i indyjskim najcześciej. Wystarczy się zatrzymać, poprosić, zapłacic też trzeba, i już mozna zajadac się jakąś egzotyczną przekaską, która jest pyszna, ale niewiadomego pochodzenia. Sprawia to, że jedzenie jest też pewną przygodą.
Coś za bardzo rozpisałem się o jedzeniu, ale tego można było się spodziewać. Na Trynidadzie jedzenie jest przepyszne: egzotyczne, aromatyczne, miodne i ... może zdrowe. Polecam każdemu! - jeśli tyko każdy mógłby się tu dostać, prawda? Na koniec jednak napisze coś smutnego, dla mnie. Choć na Trinidadzie rośnie mnóstwo kakaowców, to jednak nie znalazłem tu jeszcze dobrej czekolady, a szukałem jej zawzięcie. W sklepach są dostepne tylko produkty pewnego angileskiego koncernu, które są drogie i niesmaczne. Smutne, nieprawdaż.
Tyle, Pa.
Czytając Twoje kolejne posty, jestem pełen podziw dla stylu i barwnego przekazu. Zgodnie z Twoją techniczną uwagą postaram sie komentowac od czasu do czasu , jednakowoż łatwo jest przeczytać posta z zaciekawieniem , czesto w okresie niżu intelektualnego (wieczór lub późny wieczór) - barwny opis ożywia uwagę - niz potem jeszcze coś sensownego napisać :)).
OdpowiedzUsuńZachęcam jednak do dalszych wysiłków w pokazywanie nam czytelnikom rzeczywistości Trynidadu, bo efekt jest jak najbardziej ZADOWALAJĄCY. Pozdrowienia od Gienia
Acha. Uwaga techniczna. Jesli juz zaczołeś o jedzeniu, to następną czynnością po modlitwie powinno być wykonanie zdjęcia potrawy podanej do zjedzenia - moze być za pomoca komórki, a nastepnie zamieszczenie go w tym miejscu w dziale - kolejna proopozycja - potrawy regionalne :)))))))))))))))))) mniam - niechaj i nam pocieknie slinka.........
OdpowiedzUsuńi kolejna mysl - kurcze czemu już po wysłaniu komentarza - to pewnie ten wieczorny niż intelektualny - prosze o zamieszczenie w nagłówku adresu mailowego - może sie przydać do wysłania np zdjęć.....z pewnej uroczystości rodzinnej....hehe
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKarol szalejesz z tymi postami ^^
OdpowiedzUsuńwidac ze Humanista ^^
A jeszcze w kwestii formalnej..dziś chyba będziesz zadowolony....komentarzy w bród..kto miałby być tym wołem młócącym a kto miałby zawiązać mu paszczę hehehehe...bo nie wiem czy dobrze zrozumiałem przesłanie - za chwilę spadnę z krzesła.....
OdpowiedzUsuńPismo Święte to jednak nieskończona skarbnica......
Karolu przypomniały mi się nasze obiadowe rozważania w Albertinum. Ale mi się tęskni za Fr.
OdpowiedzUsuńKarolku Kochany pozdrawiam Cię z pięknej Warszawy. Dopiero dzisiaj dzięki uprzejmości naszej wspólnej znajomej zwanej Żabcią znalazłem Twojego bloga. Jest świetny. Czekam na kolejne posty. Wszelkiego dobra życzę! Pamiętam... Norbert Oczkowski OP
OdpowiedzUsuńCześć Karolu! Właśnie wróciłem z urlopu „bez Internetu” i teraz nadrabiam w czytaniu Twego świetnego bloga :) A jeżeli chodzi o uwagi, to Trynidad nigdy nie był kolonią polską, najwyżej Tobago można za taką uznać ;)
OdpowiedzUsuń